Dwie Niedźwiedzice, Meir Shalev
"Zło promieniuje daleko, a ten, kto sam ma je w sercu, bez wysiłku wyczuje je w sercu innego człowieka. To, co dobre, słuszne i właściwe, jest ukryte i ciche, nie zdradza tego, kto ma je w sercu, nawet z niewielkiej odległości"
Ile smutku, ile
żalu, ile determinacji i trzeźwego spojrzenia jest w tej magicznej książce!
"Dwie niedźwiedzice" to opowieść, wywiad rzeka, monolog Ruty
Tawori, nauczycielki Biblii Hebrajskiej, wdowy po żyjącym jeszcze mężu i matki opłakującej zmarłego synka (jak określić rodzica, który stracił dziecko?).
Wzięła się w garść, musiała; w czasie, gdy wszystko naokoło rozsypuje się
w proch, zawsze znajdzie się silna kobieta, która dźwiga na swoich barkach
więcej, niż jest w stanie unieść. I dźwiga godnie, z podniesioną głową, pomimo
iż dawno powinna była położyć się, zwinąć w kłębek i umrzeć z rozpaczy.
Ale nie Ruta.
Ruta żyje i egzystuje w swoim moszawie jako jeden z ostatnich wolnomyślicieli,
bastion rozsądku i pozbierania - nie jest głupią marionetką, jest powiernicą
pewnej strasznej tajemnicy. Tajemnicy, która - wedle słów samego autora - jest
prawdziwa. Część historii została bowiem oparta na autentycznych
wydarzeniach... Po raz kolejny rzeczywistość przerosła fikcję. Dlatego też
pewna dziennikarka zwraca się do Ruty z prośbą o udzielenie wywiadu na temat
kobiet w moszawach, małych społecznościach żydowskich. Rozmowa, pełna dygresji i wspomnień, zbacza na
inne tory. Nie da się opowiedzieć jednej historii bez opowiedzenia setki
innych...
Historia Ruty to historia zbrodni - a dokładnie trzech. Śmierć głupia, niezawiniona,
śmierć z zazdrości, śmierć z zemsty. Jest tyle odmian, tyle barw zbrodni,
prawda? Wszystkie prowadzą do tego samego. I wszystkie, jak kostki
domina, wywołują kolejne nieszczęścia.
"Piszę, bo są historie, które lepiej opisać, niż opowiedzieć, bo ich słowa zostawiają nieprzyjemny posmak w ustach"
Powieść Shaleva
nie jest łatwa, nie jest lekka, nie jest przyjemna. Jest trudna, okraszona
surowym pięknem, takim, jaki charakteryzowałby ostrą grań na tle nieprzyjaznej,
mroźnej krainy - tutaj jednak zimne i nieprzystępne są tylko zdarzenia, gdyż
tło wydarzeń i miejsce akcji są ładne, pełne uroku, wręcz bajeczne. Opisy
przyrody - perfekcyjnie, wyczuwa się tutaj bezgraniczny szacunek autora do
natury i potęgi żywiołów. Bohaterowie, zwłaszcza mężczyźni, są tutaj
rozrysowani podobnie grubą kreską - surowi i pojednani z otaczającym ich
światem, żyją w rytmie nakazanym przez siły znacznie potężniejsze od nich. Ta
surowość, szorstkość, brutalność sprawiają, że książkę czyta się ze zdumieniem
typowym dla podziwu względem nieoszlifowanych kamieni czy procesom rozkładu -
jest to coś innego, wymykającego się poza nasz oswojony, małomiasteczkowy
sposób pojmowania świata przez pryzmat tego, co przyjemne, miłe dla oka, budzące
nasze zaufanie i dobre samopoczucie. Książka wymaga wyjścia poza nasz comfort
zone, bo wydarzenia w niej opisane są przedstawione ze srogością i
brutalnością, a główna bohaterka stoi w ostrym z nimi kontraście, z ta swoją
kobiecością, łagodnością i delikatnością. Straszne wydarzenia skomponowane są
idealnie z budzącym się i rosnącym w bohaterach pragnieniem zemsty; wszystko
bowiem zaczęło się dawno temu, 70 lat temu, a wciąż trzeba spłacać dawne
grzechy. Jedna zbrodnia rzuciła klątwę na kolejne pokolenia, przykryła je
mrocznym całunem, i nie wiadomo, kiedy ten zaklęty krąg się skończy.
Kolejnym aspektem dowodzącym genialności powieści jest jej symbolika - mnóstwo tu nawiązań biblijnych, masa dwuznaczności, a zapewne bardzo wielu niuansów nie wyłapałam. Już od pierwszego węża robi się bardzo mistycznie... Opis kultury żydowskiej, rolnictwa, ciężkiej pracy w moszawach - całokształt był dla mnie odświeżający, rzeczywistość żydowska zaprezentowana została w... dość egzotyczny sposób. Dla mnie, totalnej gojki, nie powinno to być zaskoczeniem, a jednak. Zresztą autor sprytnie posłużył się tutaj bohaterką - Ruta, jako nauczycielka Biblii Hebrajskiej, w naturalny i nienachalny sposób co i rusz wplątuje do swoich rozważań szczyptę wiedzy o kulturze hebrajskiej. Nic dziwnego - autor sam urodził się w rolniczej, izraelskiej osadzie, i rzeczywistość Ruty jest i jego rzeczywistością. Propsy za fakt, iż tak śmiało posłużył się narracją pierwszoosobową, żeńską, i stworzył bohaterkę często poruszającą tematy seksualności, bliskości, miłości - to dość ryzykowne, ale dał radę to zrobić w sposób naturalny, niewymuszony, wiarygodny.
Shalev
mnie zafascynował i zauroczył, zupełnie jak Cormac McCarthy - i choć nie wiem,
czy skojarzenie jest słuszne, to subiektywnie muszę tak właśnie stwierdzić.
Podobieństwo w klimacie, surowości i sposobie narracji jest uderzające, a jak
wiecie, McCarthy jest jednym z tych autorów, których kocham smutno, bo i wiem,
że każdą ich powieść będę musiała odchorować; do listy dopisuję teraz Shaleva.
Polecam.
Meir Shalev
"Dwie
Niedźwiedzice"
Wydawnictwo
Marginesy 2017
Komentarze
Prześlij komentarz