Rzeźbiarz śmierci, Chris Carter
"Artysta po prostu bawi się ludzkim ciałem, aranżuje je na własny sposób... rzuca wyzwanie stworzeniu. (...) Do licha, ta rzeźba jest tak odważna, że może rzucać wyzwanie samemu stwórcy"
Są takie książki, które ja nazywam „fastbook”.
Coś w stylu fastfood, czyli na szybko, dobre i niekoniecznie zdrowe. W sensie
książkowym chodzi o powieści, które łyka się niemal na raz, dostarczają
rozrywki adekwatnej do zainteresowań i wywołują tylko powierzchowne emocje. To
nie jest wcale wada. Bynajmniej. Takie książki też są potrzebne, i gdy człowiek
nasyci się emocjonalnymi rollercoasterami w stylu Cormaca McCarthy’ego, to
powinien się nieco odmóżdżyć. A że zainteresowania dość makabryczne, to co?
Przecież nie sięgnę po ckliwe romansidło tylko dlatego, że muszę wyleźć jakoś z
tej psychodelicznej głębi, w jaką mnie wpakował autor. Zresztą dla mnie to by
była jeszcze większa psychiczna udręka… Dla takich chwil istnieją tacy autorzy,
jak Chris Carter. Twórcy fastbooków.
Nie zrozumcie mnie źle, nie uważam wcale, że
treści, które serwuje nam autor, są lekkie i przyjemne. Nie, ten gość pisze
bardzo obrazowo, a jego fabuły są mega brutalne. Chodzi o to, że nie ma tu w
zasadzie nic więcej poza widowiskowymi, pokręconymi zbrodniami, skąpanymi we
krwi ofiarami i mrukliwymi gliniarzami. Jest zbrodnia, jest śledztwo. Koniec.
Jeśli szukacie psychologii postaci, rozterek emocjonalnych, wątków
społeczno-obyczajowych, błyskotliwych analiz współczesności czy filozofii, to
się bardzo rozczarujecie. Carter celuje w płytkie emocje, w zgorszenie, w takie
chwilowe poruszenie zblazowanego czytelnika tym, co spowoduje, że zadrży,
przymknie oczy, zagryzie zęby – ale jednocześnie będzie mógł zapomnieć o
ciężkim dniu pracy, o rozstaniu z facetem czy o czymkolwiek innym, co sprawia,
że mu smutno i źle. Niektóre książki sprawiają, że człowiek jeszcze bardziej
się nakręca, jego własne problemy zostają skonfrontowane z tymi przedstawionymi, a bohaterowie, przeżywający podobne rozterki stają się niechlubnymi
przyjaciółmi w tym psychicznym wymordowaniu. Fajnie się utożsamić z bohaterem,
ale kiedy nie chcesz się emocjonalnie angażować, to szukasz czegoś, co Cię
zabawi (nawet w tym makabrycznym znaczeniu). Nie wiem w sumie, dlaczego to
tłumaczę tak skwapliwie. Może dlatego, że troszeczkę mi głupio w tak
lekceważący czy pomniejszający sposób o tym, o czym pisze Carter? Bo wydaje
się, że jestem uniewrażliwiona, znieczulona? Nie, moi drodzy. Wcale nie mam
wyrzutów sumienia. Carter to rozrywka – i to stuprocentowa.
No, dobra. Rozpisałam się o aspektach
psychologicznych związanych z czytaniem książek, a co z tą konkretną? Ano, „Rzeźbiarz
śmierci” to makabryczna groteska. Nie chodzi nawet o eskalację przemocy, bo to
wiadomo, że musi być – fabuła to nakręcająca się machina. Nie chodzi też o
efekt finalny, jakim jest ni mniej, ni więcej, lecz shocking – brutalność epatująca
z działań mordercy jest wręcz kuriozalna. Chodzi o język i brawurę, z jaką
pisze Carter. Dokładnie tak! Ten pisarz jest tak, za przeproszeniem, poryty, że
miał dwie drogi kariery – albo zostać uwielbianym wieszczem, albo wygwizdanym
grafomanem.
W „Rzeźbiarzu śmierci” spotykamy się
ponownie z głównym bohaterem serii książek autora, detektywem Robertem
Hunterem. Tym razem trafia mu się wyjątkowo paskudna zbrodnia – umierający na
raka były prokurator zostaje zamordowany w swoim domu, a jego członki ucięte i
ułożone w dziwaczną… rzeźbę. Po pewnym czasie zostają znalezione zwłoki, a z
nich morderca ułożył kolejne „dzieło sztuki”. Czy Hunterowi uda się rozwikłać
zagadkę, odczytać wiadomość od mordercy? Tak to wygląda. Makabrycznie, groteskowo,
surrealistycznie. Ale czyta się… pysznie.
Kto miał okazję zetknąć się z piórem Chrisa
Cartera, ten wie, czego się spodziewać. I tym osobom zdecydowanie polecam „Rzeźbiarza
śmierci”. Jednak czytelnicy delikatni, dla których nazwiska takie jak Cody
McFadyen czy Sebastian Fitzek są zupełnie obce, a najbardziej makabrycznym
opisem zbrodni jest to opisane przez Agathę Christie (z całym szacunkiem!),
powinni sobie odpuścić. To odmóżdżająca lektura, przy której niewiele się
myśli, ale też… niewiele je i pije. Bo bleh.
W moim koszyku ląduje kolejna powieść
Cartera, a Was pozostawiam z zagwozdką. Czytać, czy nie czytać? (na takie pytanie odpowiedź ZAWSZE powinna być twierdząca).
Chris Carter, "Rzeźbiarz śmierci"
Wydawnictwo Sonia Draga 2016
Komentarze
Prześlij komentarz