Poza cywilizacją, Ed Stafford

„Miałem bazę na plaży z najpiękniejszym widokiem na świecie – musiałem tylko oddychać i mieć otwarte oczy – a mimo to przedzierałem się przez gęstą dżunglę w poszukiwaniu lepszego widoku. Przyszło mi do głowy, że może jestem uzależniony od walki”

Na pewno znacie te wszystkie nowoczesne reality-show, czyż nie? Faza na nie zaczęła się paręnaście lat temu za sprawą Big Brothera i raptem okazało się, że wspólną cechą caluśkiej ludzkości jest… skłonność do podglądania innych. I możemy się wypierać, zaprzeczać, odwracać głowę – ale prawda jest taka, że gdzieś tam głęboko w środku ukryta jest ciekawość, nawet ta nieuświadomiona czy wywołująca nasze zażenowanie. Psycholodzy wysuwają niezbyt optymistyczne tezy i w zasadzie nie ma się czym chwalić, ale tak jest i już. Gdyby nie to, że człowiek z natury jest istotą wścibską, żadna opowieść by nigdy nie została opowiedziana, prawda?
A wiecie, kto jeszcze wie o tym, że ludzie lubią patrzeć? Filmowcy. Producenci, reżyserzy, trzepiący ogromną kasę na zapewnianiu NAM rozrywki. Problem w tym, że widz szybko się nudzi i wciąż trzeba dostarczać mu nowych podniet. No i trzeba trafić do każdego odbiorcy, a nie każdego interesuje dzień z życia Kardashianek… A jednak nisze przemysłu rozrywkowego szybciutko się wypełniają i co rusz pojawiają się nowe, atrakcyjne i niesamowicie szeroko rozreklamowane programy typu reality. Również dla tych nieco bardziej wymagających, których „Żony Hollywood” nie kręcą tak bardzo, jak Bear Gryllis jedzący dżdżownicę. A gdy przypomnimy sobie sukces serialu „Lost. Zagubieni”, opowiadającego o grupce rozbitków na wyspie, na której działy się niestworzone rzeczy (i kończącego się najgorszym finałem ever, którego wspomnienie do dzisiaj rani mi serce), przepis na innowacyjny show wydaje się być w zasięgu ręki. Albowiem każdy fan National Geographic i Discovery Channel chętnie zobaczyłby realistyczną wersję „Cast Away: Poza światem” – realistyczną o tyle, że głównym bohaterem miałby być zwyczajny gostek, a nie Tom Hanks, zaś całość byłaby niereżyserowana. Ba, idźmy krok dalej: niechby nasz Robinson Crusoe nie miał nic, nawet gatek na dupie. I niechby musiał sobie poradzić na obcej wyspie całkiem sam.

Ed Stafford w swojej gustownej, hand-made spódniczce
Skoro takie są oczekiwania widzów, to nie ma sprawy. Jak to mówią, jest popyt, to jest podaż – taka to złota zasada współczesnej ekonomii. Discovery Channel skwapliwie wypełniło lukę w programach typu reality i sfinansowała wyprawę jednego ze swoich podróżników na tropikalną wyspę na 60 dni. I to nie byle jakiego podróżnika, bo samego Eda Stafforda, znajdującego się na liście Rekordów Guinnesa jako pierwszy człowiek, który przeszedł całą długość Amazonki. Zatrudnili go jednak nie po to, by chodził, robił fotki i opowiadał o kwiatkach. No, może nie tylko po to. Przede wszystkim jednak po to, by sobie spróbował poradzić nago, jak go Pan Bóg stworzył, bez niczego poza kamerą. Dosłownie. Nie dali mu ubrań, nie dali mu nawet noża. Ani kropelki wody też nie. I ani jednego przyjaciela.
Tom Hanks przynajmniej miał Wilsona.

Wilson ("Cast Away: Poza światem")
Przyznam się szczerze jak na spowiedzi, że programu nie znam. Nawet nie wiedziałam, że istnieje. Ale gdy dotarła do mnie wieść o książce wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Mam silną potrzebę podglądania innych, zwłaszcza postawionych w skrajnych warunkach, i bardzo lubię takie historie. Nie wstydzę się tego. Lubię patrzeć, jak sobie ludzie radzą w ekstremalnych sytuacjach. I w samotności. Znacie to? Samotność w „Lśnieniu” (ha, ha), odosobnienie ekspedytorów na Spitsbergenie („Cienie w mroku”), surwiwal przy biegunie północnym („Terror”). Ale to wszystko fikcja, no i w każdej z tych opowieści było nie tylko więcej bohaterów, niż jeden, to jeszcze dodatkowym bonusem były potwory i zjawiska nie z tej Ziemi. W prawdziwym życiu to się nie zdarza (jasne, kto oglądał "Z Archiwum X", ten wie lepiej!). Prawdziwe życie bywa nudniejsze, ale to logiczne, skoro jest takie banalnie proste. Woda? W kranie! Zimno? To załóż sweter! Jesteś głodny? Idź do lodówki albo krzyknij do mamy (czy do żony)… Ale jeśli jesteś znudzonym cwaniakiem, to zrób to, co Ed. Daj się nago wywieźć na bezludną wyspę, tak całkiem... poza cywilizacją. A potem… No, trochę ci się w głowie poprzestawia. Bo tu nie chodzi tylko o te najistotniejsze dla funkcjonowania sprawy, jak picie, jedzenie, schronienie, spódniczka z trawy i rozwolnienie. Tu chodzi o rozdzierającą samotność, bolesną tęsknotę za domem, powątpiewanie w słuszność swoich decyzji i codzienną walkę ze słabościami, udowadniającej jedno – że człowiek postawiony pod murem jest w stanie pokonać samego siebie. I, nie oszukujmy się - choćbyśmy nie wiem jak lubili sypiać nago czy spacerować po domu w negliżu, to jednak Europejczyk bez ubrania czuje się... no, obnażony. Do samej duszy.
„Nagość. Nikt nie lubi facetów, którzy obnoszą się ze swoim wackiem”
Program to komercyjne dzieło Discovery, a książka, spisana ręką samego zainteresowanego, to niejako uzupełnienie historii telewizyjnej. Aż kipi od emocji i wyznań, choć Stafford jest człowiekiem pragmatycznym i rzeczowym. Jest też momentami naiwny i głupkowaty. Ot, zwyczajny facet. Tym przystępniej napisany jest ten swoisty pamiętnik, który – i tu nie oszukuję! – czyta się z zapartym tchem nie tylko jak opowieść podróżniczą, co raczej jak poważną rozprawę o różnych sprawach, o jakich myśli się jedząc ślimaki na surowo prosto z kamyczka. Nie to, żebym próbowała…


Wytrwanie w samotności na wyspie, będąc odartym absolutnie ze wszystkiego, to nie lada sztuka. Buduje charakter? Zmienia coś w człowieku? Hartuje go, a może niszczy jego psychikę? Wywołuje traumę, czy satysfakcję? Podeszłam do książki jak do rozrywkowego czytadła, którego treść zapomnę w pięć minut po przeczytaniu, a skończyłam ją ze łzami w oczach. Tak, jest nieco… komercyjna. Momentami sztuczna. Ale taka specyfika rozrywki dla mas, co nie? Ed bywa próżny, bezczelny, nawet irytujący. Bywa też zabawny. Jest Anglikiem, więc musi być zabawny w "swój sposób". Książka, choć kończy się dość smutno i refleksyjnie, to oferuje – poza wartością stricte rozrywkową – również wartość aforystyczną. Ed Stafford spokorniał. Czytelnik również.
„Poza cywilizacją” to fajna rzecz. Zabawna, rozczulająca, wciągająca. Podobało mi się. Z pewnością warto polecić ją fanom kanałów typu Discovery oraz wielbicielom reality show (a zwłaszcza tych nietuzinkowych). Ed Stafford to taki „Marsjanin” z wyspy nieopodal Fiji. Może nie musiał hodować kosmicznych kartofli, chociaż...

„Byłem mile zaskoczony, kiedy wydobyłem cztery bulwy wielkości ziemniaków. Główny pęd przesadziłem w nadziei, że znowu wyda plon”

Poza cywilizacją
Ed Stafford
Vesper 2016


Komentarze