Troje, Sarah Lotz
Powiem wam coś jednak: byłem tam, w pieprzonym punkcie zero, i wiem, że nie ma mowy, żeby ktokolwiek przeżył tę katastrofę. Nie ma mowy. Jestem tego pewien, niezależnie od tego, co mówią – uczciwszy uszy – ci pojebańcy od teorii spiskowych.
Scena pierwsza. Dziś. Leniwa niedziela. Leżysz na kanapie przed telewizorem, zajadając truskawki ze śmietaną, narzekając w duchu na jutrzejszy poniedziałek, na niezapłacone rachunki i na przewróconą przez kota doniczkę. Nagle wszystkie stacje telewizyjne przerywają emitowane programy, by podać wiadomość z ostatniej chwili: KATASTROFA SAMOLOTU. Opuszczacie nogi z kanapy, przechylacie się do przodu, może nawet przykładacie do ust rękę i wytrzeszczacie oczy.
Scena druga. Z samochodowego radia usłyszałeś o katastrofie samolotu. Robisz się nerwowy, bo oto właśnie zajeżdżasz pod terminal, by odebrać żonę wracającą z konferencji. Czujesz lekkie wyrzuty sumienia, bo jedyne, co czujesz, to ulga - że to nie samolot twojej żony się rozbił. Wchodzisz na lotnisko. Po chwili podchodzi do ciebie osoba w mundurze - skupiona mina, spocone ręce. Wyjaśnia, że była DRUGA katastrofa.
Scena trzecia. Wracasz z kościoła. Z ambony ksiądz właśnie poinformował wiernych o dwóch katastrofach. Ludzie szepczą, cali przejęci, przerażeni. Raptem słyszysz huk i mimowolnie spoglądasz w stronę źródła dźwięku. Twoim oczom ukazuje się samolot, który za kilka sekund wbije się zarówno w kościół, jak i w ciebie. Nie zdążasz nawet się zdziwić.
Scena czwarta. Lecisz samolotem. Lekkie turbulencje zmieniają się w trzęsienie ziemi. Zapala się światełko informujące o konieczności zapięcia pasów. Stewardesy poruszają się nerwowo, widzisz pot na ich skroniach. Po chwili ogarnia cię oślepiające światło, a ty zaczynasz rozumieć, że to twój ostatni lot.
Przejrzałam google i wydobyłam kilka kłócących się ze sobą danych. Jedne źródła podają, że prawdopodobieństwo, że zginiemy w powietrzu wynosi 1 do 52 600 000, inne zaś, że 1:1.500.000. Tak czy inaczej jest to naprawdę mało prawdopodobne, że samolot, którym lecisz, się rozbije gdzieś na jakiejś wyspie i albo zginiesz, albo skończysz jak ekipa z Lostów lub jak Robinson Cruzoe. Absolutnie nieprawdopodobne. Więc hej, latajmy - samoloty to 99% bezpieczeństwa!
Okej, już się zdziwiliśmy - cztery katastrofy jednego dnia brzmią bardziej nieprawdopodobnie, niż dwukrotna wygrana w Lotto. A co, jeśli w trzech spośród czterech katastrof przeżyłoby po jednym pasażerze? Dziecku?
Trzykrotna wygrana w Lotto wydaje się całkiem możliwą ewentualnością...
Tym są "Troje". Czarny Czwartek to dzień, który nie mógłby się zdarzyć. A jednak. Doszło do czterech tragedii, w których zginęły setki ludzi, a przeżyło troje. A może czworo?
Pamiętacie katastrofę smoleńską? Pamiętacie kilkudniową żałobę narodową, kiedy to oczy połowy społeczeństwa były czerwone od płaczu? Pamiętacie wspominki w telewizji, zdjęcia ofiar, wszechobecny smutek?
A pamiętacie, co się stało zaraz potem? Kiedy emocje opadły, kiedy wiadomość przestała być novum, kiedy ludzie otarli łzy? Zaczęło się masowe poszukiwanie winnych. Zaczęły się oskarżenia, podejrzenia, powstały teorie spiskowe. Żal i rozpacz zeszły na dalszy plan, a prym zaczęła wieść ogólnokrajowa "mądrość". Niemal każdy miał swoją teorię na temat tego, dlaczego samolot się rozbił.
Podobnie jest w "Troje". Sarah Lotz napisała nieprawdopodobny scenariusz i okrasiła go całkiem prawdopodobnymi konsekwencjami. Cały świat, obserwujący miejsca po wypadkach w Stanach, Japonii, RPA i Portugalii, poczuł się zagrożony. Atak terrorystyczny? Być może, ale żadna grupa ekstremistów nie przyznała się do zamachów, a to przecież nieodłączny element takich ataków. "Pochwalenie się", do czego są zdolni. Ale jeśli nie terroryści, to kto? Mało kto potrafi przyjąć do wiadomości, że może nie być wyjaśnienia. Że zbiegi okoliczności się zdarzają.
Ale mnie Jefferey Deaver nauczył, że zbiegi okoliczności nie istnieją.
A jeśli Czarny Czwartek to palec boży? A może dowodzi obecności kosmitów? Teorie spiskowe mnożą się jak grzyby po deszczu. Każdy usilnie chce w coś uwierzyć. Każdy potrzebuje wyjaśnienia.
Nie muszę chyba pisać o kampanii promocyjnej, która miała miejsce przed premierą książki. Czarne koperty, ściśle tajne informacje, podsycanie ciekawości. Wydawnictwo odwaliło rewelacyjną robotę - potęgując napięcie, intrygując, rzucając mediom przynętę. Ja połknęłam haczyk i czekałam na książkę z niecierpliwością, jednocześnie nie mając bladego pojęcia, czym jest nowa powieść Sarah Lotz. Nie chcąc pozostawić Was w tej samej sytuacji, uchylę nieco rąbka tajemnicy (już mogę!).
Konstrukcja książki przypomina mi "World War Z" Maxa Brooksa. Beletrystyczna książka przywodzi na myśl reportaż, złożony z opowieści różnych osób. Poznajemy rodziny ocalonych dzieci, którzy twierdzą, że dzieciaki po katastrofie się zmieniły - może to stres postraumatyczny, a może coś innego? Jednocześnie śledzimy wydarzenia z perspektywy osób zaangażowanych w śledztwo na temat przyczyn katastrof, świrów głoszących opinie na temat zaangażowania w całą sprawę sił kosmicznych oraz zwiastujących międzygalaktyczne wojny, a także księży, analizujących Czarny Czwartek przez pryzmat Apokalipsy św. Jana. Kto ma rację - tego Wam nie wyjawię, powiem natomiast, że taka konstrukcja książki niesamowicie wpływa na jakość czytania i sposób przeżywania historii. Momentami zapomina się o tym, że ta książka to fikcja literacka - wycinki z gazet i wyznania osób sprawiają, że odbiera się fabułę jak coś, co rzeczywiście się zdarzyło. Jak zbiór archiwalnych dokumentów dotyczących historii, która wydarzyła się naprawdę. Pod tym względem - wielkie wow!
Jedyne uwagi krytyczne mam pod względem kwestii czysto subiektywnych, a mianowicie: zakończenia i spadku napięcia w drugiej połowie książki. Może dlatego, że Sarah Lotz zaczęła hitchcockowskim trzęsieniem ziemi - czterema katastrofami - a zakończyła spekulacjami i analizą? Zakończenie książki jest na tyle zaskakujące, że nie każdemy czytelnikowi przypadnie do gustu, zaś wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. "Troje" intrygują nawet po przeczytaniu, gdyż Sarah Lotz wcale nie podaje nam wszystkiego na złotej tacy, tylko pozostawia nas z uczuciem lekkiego niedosytu. Odważne? Myślę, że tak, ale w tym wypadku to zabieg, który sprawia, iż książka zostaje w pamięci na dłużej. Zdolność wywołania refleksji to atrybut nie każdego pisarza. Niesamowita jest także umiejętność autorki do przenikania do umysłu ludzi, którzy znaleźliby się w takiej potencjalnej sytuacji. Sądzę, że autorka doskonale zna się na ludzkiej naturze i dzięki temu potrafiła w wiarygodny sposób przedstawić prawdopodobne reakcje świata na takie niecodzienne i tragiczne wydarzenia.
"Troje" są kontrowersyjne. Przerażają i złoszczą, wywołują masę negatywnych emocji i irytacji. Nie jest to jednak kwestia książki samej w sobie, a wydarzeń w niej przedstawionych. Sarah Lotz wywołuje naszą niechęć poprzez ukazanie niezbyt pochlebnych działań bohaterów - a zwłaszcza tych najgłośniej krzyczących o Końcu Świata. Reakcje niektórych ludzi i ich zachowania w sytuacji tak niezwykle kryzysowej ujawniły ich prawdziwe ja - które, tak między nami, jest godne pożałowania. Mam nadzieję, że do takiej sytuacji nigdy nie dojdzie, gdyż nie chciałabym się znaleźć w świecie, w którym panika i ślepa wiara w nieprawdopodobne teorie spiskowe decydują o jego funkcjonowaniu. W sytuacji, w której ci, co zginęli na pokładzie samolotu, okazali się największymi farciarzami...
Nie pozostaje mi nic innego, jak serdecznie Wam tę książkę polecić. Poza treścią, która wymyka się ramom powieści sensacyjno-psychologicznej (niezłe połączenie, co?) i thrillera szpiegowskiego, to także piękny przedmiot. Wydanie - klasa! Zdecydowanie warto wydać kilkadziesiąt złotych na coś tak ładnego. Nie powinniście być rozczarowani. Ja nie byłam. Polecam.
Sarah Lotz, Troje
Akurat 2014
Komentarze
Prześlij komentarz