Refleksja na temat nagonki na blogerów




Przez długi czas przyglądałam się różnym dyskusjom na temat blogerów książkowych, zarówno na facebooku, jak i na innych blogach. Te dyskusje ograniczały się w zasadzie do kilku kwestii. Wiele osób - w tym autorów - zarzuca blogerom swoiste łapówkarstwo, polegające na zasadzie darmowa książka = pozytywna recenzja. Jeszcze inni twierdzą, że blogerzy mają postawy roszczeniowe, że uważają się za Wielkich Krytyków, choć ich recenzje pozostawiają wiele do życzenia, a niektórzy - wystawiając niepochlebne recenzje - są sfrustrowanymi grafomanami, którzy z zawiści mieszają książki autorów z błotem, robiąc im przy tym - świadomie i z premedytacją - krzywdę. Częstym argumentem kończącym owe dyskusje jest wyznanie, że recenzje na blogach i tak nic nie znaczą, więc po co je czytać i się nimi przejmować? Skoro każdy bloger jest opłacanym sprzedawczykiem, wypisującym peany na cześć każdej jednej książki, którą dostał za darmo, a potem sprzedał ją na Allegro, a ten, który pisze recenzje negatywne jest po prostu złośliwy, się nie zna i generalnie jest idiotą.

"Różnimy się od siebie jak dwie krople czystej wody"
Po pierwsze - nienawidzę uogólnień. Obserwuję blogosferę dość uważnie i widzę, które blogi są prowadzone przez prawdziwych pasjonatów czytania, a które są prowadzone tylko dla zysku. Widzę blogerów, którzy się niesamowicie rozwijają, których warsztat poprawia się z każdą notką, ale i takie, które stoją w miejscu. Znam recenzentów, którzy piszą pięknie pod względem literackim (AnnRK, Dosiak, Buffy, Agnieszka Hoffman), którzy piszą bardzo subiektywnie (Książkówka, Marta Kor), i takich, którzy piszą w bardzo swobodnym, wręcz niedbałym stylu, niekiedy z ironią i przymrużeniem oka (Melon, Luckyluke). To tylko kilka przykładów, a blogów odwiedzam znacznie więcej - nie piszę tego postu jednak po to, by pomiziać ego moich blogowych znajomych, ale po to, aby odnieść się do tych bardzo krzywdzących zarzutów, skierowanych do ogółu blogosfery książkowej. Podnosi się we mnie bunt i jednocześnie jest mi przykro, że środowisko moli książkowych jest generalizowane i atakowane zwłaszcza przez osoby tworzące literaturę. 

Dostałeś prezent - podziękuj
Jestem fanatykiem książkowym i książki są moim narkotykiem. Nie oglądam telewizji. Wcale. Oglądam tylko kilka seriali online, czasami jakiś film. Ale mój wolny czas jest w całości poświęcony książkom. Książkom, które kupuję, pożyczam, ale także dostaję. Tak, sporo książek dostaję od Wydawców. Ale nigdy nikt nie wymagał ode mnie pozytywnej recenzji książki, którą dostałam "za free". Dlaczego w cudzysłowie - o tym później.
Kiedyś wymieniłam mejle z jedną panią od promocji jednego ze współpracujących wydawnictw właśnie na temat tego: co, jeśli książka mi się nie spodoba? Ta pani napisała jasno: "pisz prawdę". To się wyczuje. I wierzcie mi, żadne ceniące się wydawnictwo nie będzie sobie włosów z głowy wydzierać, jeśli jakiś bloger nisko oceni jedną z ich książek, O ILE opinia będzie uargumentowana rzeczowo. Krzywdzące są opinie "nie podobała mi się ta książka i tyle, nie polecam" - nie tylko dla Wydawcy, ale i dla recenzenta (czy raczej "recenzenta"), który nie potrafi wyjaśnić swojego stanowiska. Wydawca nie oczekuje samych pochwał, tylko rzeczowej i merytorycznej argumentacji. A to, komu wysyła swoje książki, to już w ogóle inna sprawa. Zdarzyło mi się kilkakrotnie napisać negatywną opinię na temat książki, którą dostałam od Wydawcy. Nigdy nie spotkały mnie z tego powodu żadne nieprzyjemności. A jeśli by mnie spotkały - z pewnością zerwałabym współpracę z takim wydawnictwem.

"Panie, ty sobie weź ten las... za darmo!"
Natomiast jeśli chodzi o "darmowe" książki do recenzji, to moi mili - wierzcie mi, nie są tak darmowe. Fakt, że dla książkoholika czytanie to czysta przyjemność. Ale jednak lektura książki zajmuje czas. I owszem, ten książkoholik i tak by czytał, więc książka istotnie jest z natury darmowa, ale recenzowanie jej jednak nie każdemu przychodzi tak łatwo. Mnie recenzja kosztuje około 2 godzin pracy. Napisanie, poprawianie, edytowanie, "układanie", ozdabianie obrazkami, grafikami - które robię zwykle sama - i tak dalej. Każdy z Was, blogerów książkowych, to zna - bo Wy też to robicie. Ale ja uważam, że książka to sprawiedliwa zapłata za czas poświęcony na jej lekturę i opracowanie opinii. I nie mam absolutnie żadnych skrupułów z powodu tego, iż współpracuję z wydawcami. Jestem obecnie bezrobotna i liczę dosłownie każdy grosz, zatem umożliwienie mi dostępu do nowości przez współpracujące firmy jest dla mnie niezwykle cenne. Ale uczciwie sobie zapracowałam na to zaufanie, którym mnie obdarzono. 
Dziennikarze dostają vouchery do hoteli all-inclusive, na zabiegi SPA, koncerty, eventy znacznie przekraczające koszt jednej książki. Za to piszą recenzje i opinie do gazet. Czy ktoś powie, że oni to robią za darmo? Że są zmuszani przekupstwem do napisania dobrej, pozytywnej recenzji?
Jeśli ktoś przejrzy moje opinie z pewnością zauważy, że większość z nich jest pozytywna. Na pewno mnie przekupiono, co? ;) Nie. Ja po prostu bardzo starannie wybieram lektury i naprawdę jestem w stanie wiele dobrego znaleźć w każdej książce. Sama łapię czasem za pióro i dlatego wiem, że pisanie to jest w istocie ciężki kawałek chleba. A może po prostu łatwo mnie zadowolić. Nie, nie mam z tym problemu. Bynajmniej - cieszę się, że trafiam na dobre książki. Jednak gdy ktoś mi zarzuca nierzetelność albo brak uczciwości w opiniach, to mam ochotę wrzeszczeć. 

Pokaż mi, jak piszesz, a powiem ci, kim jesteś
Kolejnym, częstym zarzutem jest niedbałość językowa blogerów. Owszem, i ja natrafiam na blogi, których posty są napisane niepoprawnie, z masą literówek, błędów składniowych, ortografów (sic!). Sama staram się unikać pomyłek, czytam swoje posty kilka razy, przepuszczam je przez autokorektę, ale nikt nie jest doskonały. Czasami wracam do swoich starych postów i wciąż odnajduję literówki czy inne pomyłki. 
Blogerzy książkowi z reguły nie są polonistami, choć znam kilku. To często licealiści czy nawet uczniowie gimnazjów, którzy piszą bardzo emocjonalnie, z ogromną liczbą emotikonek, dygresji, często także niepoprawnie. Niektórzy piszą "bez polotu", banalnie, jeszcze inni wklejają blurba na pół strony i kończą go jednozdaniową opinią w stylu "książka jest spoko". A jeszcze inni piszą tak zawile i tak literacko, że ciężko się połapać, o co tak naprawdę chodzi. Powiem jedno - każdy szuka swego stylu i każdy próbuje odnaleźć siebie w natłoku blogów książkowych. Po prostu. Ja hołduję zasadzie "żyj i daj żyć innym" i jeśli wejdę na blog, który mi osobiście nie odpowiada pod względem treści czy designu, zamykam go i więcej go nie odwiedzam. Ale nie mam w sobie zawiści i potrzeby naprawiania blogosfery. To wolny świat i nie mam nic przeciwko nikomu. O ile nikt nie wtrąca się w to, co ja robię. To bardzo proste i życie staje się znacznie lepsze, jeśli pozbędziemy się hejtu i złorzeczeń. 
Ja sama jestem leśnikiem z wykształcenia, nie filologiem. Staram się, jak mogę, pisać poprawnie, ale nawet w tym tekście na pewno jest wiele błędów. Nie mam jednak zamiaru za to przepraszać - ewentualne uwagi z chęcią wysłucham i postaram się poprawić, ale nie zjadajmy własnego ogona, drodzy blogerzy! Każdy się uczy i z każdym postem, każdym napisanym zdaniem stajemy się lepsi, o ile tego chcemy. Już prędzej powinniśmy mieć pretensje do niekompetentnych redaktorów, którzy nie przykładają się do swojej pracy, przez co wydawcy wypuszczają w świat książki naszpikowane literówkami i błędami logicznymi. Ale każdy jest tylko człowiekiem. Łatwo jest kogoś krytykować, stojąc po drugiej stronie. 

Kluby wzajemnej adoracji
Chciałam odnieść się jeszcze do kwestii "wzajemnej adoracji". Środowisko polskich autorów jest dość hermetyczne. Autorzy często się zrzeszają, dyskutują, zakładają grupy. Zna się niektóre nazwiska - choćby z widzenia - i można szybko, za jednym kliknięciem myszki, przeczytać wypowiedzi niektórych z nich w sieci. Ja sama, jako osoba prowadząca cykl wywiadów z autorami horrorów chcąc nie chcąc poznaję tych ludzi - choćby wirtualnie. Poprzez rozmowę zwykle nawiązuje się nić sympatii, pewna więź, koleżeństwo. Co nie znaczy, że kiedy piszę recenzję książki takiego wirtualnego znajomego kieruję się tylko i wyłącznie względami personalnymi. Wręcz przeciwnie, jestem czasem jeszcze bardziej krytyczna, ale nie wyrażam tego poprzez subiektywne wynurzenia na forum publicznym, tylko piszę takiemu znajomemu, co mi się dokładnie nie podobało. Ale nigdy nie kłamię w recenzjach. Po prostu nie roztkliwiam się bardziej, niż zwykle, a dokładniejsze uwagi przedstawiam samemu zainteresowanemu. I wierzcie mi, to samo bym robiła znając Stephena Kinga. Napisałabym dokładnie to samo, co zwykle, a jemu w prywatnej wiadomości opisałabym dokładniej, dlaczego "Stukostrachy" mi się tak bardzo nie podobały. Ale żeby świadomie chcieć zaszkodzić autorowi, bo go... nie lubię? Bo chcę być złośliwa, albo chcę poprawić swój własny wizerunek? Nie tędy droga. 
Z drugiej strony nie każdy autor ma w sobie siłę, by przyjąć krytykę na klatę. Niestety bywają tacy, mocno przeświadczeni o swoim geniuszu, że nie przyjmują żadnych argumentów krzywdzących ich rozpasane ego. Raz zdarzyło mi się dostać bardzo nieprzyjemną wiadomość od jednego niezadowolonego autora, który uznał, że moja recenzja jest krzywdząca i tak dalej. Przez to sam sobie wystawił świadectwo. 
Bywało, że odmówiłam napisania recenzji. Przyznaję się bez bicia. Zdarzyło mi się to kilkakrotnie po tym, jak przeczytałam jakąś bardzo złą książkę. Uznałam, że lepiej nie napisać nic, niż albo komuś zaszkodzić, albo kłamać. Ale z drugiej strony, skoro niektórzy autorzy tak głośno się zarzekają, że blogerzy książkowi i tak nic nie znaczą, to czemu mam się przejmować?

Quo vadis, blogerze?
Bardzo mnie boli ta nagonka na blogerów. Ja osobiście nie jestem zawistną osobą i kocham ten swój mały przybytek sieciowy. Kocham każdy piksel, każdą cząstkę mojego bloga. Ponieważ spędzam z nim tak dużo czasu i czasami prawie flaki sobie wypruwam, by napisać jeszcze lepiej, jeszcze ciekawiej. Chcę pisać po swojemu, używam więc kolokwializmów, używam ironii, czasem również i wulgaryzmów. Nie jestem krytykiem literackim i moje wynurzenia tutaj nie są profesjonalne. Wiem. Ale nigdy nie miałam parcia, by być profesjonalistą, gdyż wówczas czytanie przestałoby być moim hobby, a stałoby się moją pracą. 

Nie uogólniajmy. Oddzielajmy ziarna od plew zarówno jeśli chodzi o recenzentów, jak i o autorów. Bądźmy subiektywni, bo tacy mamy być. Taka jest idea! Recenzje blogowe nie są recenzjami profesjonalnymi i nigdy nie będą. Zawsze będą gorsze pod jakimś względem i zawsze będą subiektywne, ale taka ich uroda. Te blogi są prowadzone przez czytelników, którzy chcą dzielić się swoimi wrażeniami po lekturze, a nie przez osoby, które mają siłę sprawczą, by kierować rynkiem wydawniczym w Polsce. Aż tak wysokiego mniemania o sobie nie mamy ;) Niech każdy robi swoje. Autorzy - do piór, a blogerzy - do postów. Na tym świecie starczy miejsca dla nas wszystkich.


Komentarze