Kolekcjoner skór, Jeffery Deaver

"Rozumiał manię Kolekcjonera Kości, ale szczerze mówiąc, nie rozumiał jego fascynacji kośćmi. Skóra mówi o ludzkim ciele zdecydowanie więcej. Jest naprawdę istotna (...) Wśród powłok chroniących ciało skóra jest najbardziej rozwiniętym narządem, znacznie bardziej niż kopyta, paznokcie, łuski, pióra i sprytne, obrzydliwe szkielety zewnętrzne stawonogów. U ssaków skóra jest największym organem"

         Buffalo Bill, morderca poszukiwany przez Clarice Starling przy współpracy z Hannibalem Lecterem, miał fiksację na punkcie skóry. Pamiętacie? Szył sobie z niej kostium. W tym celu mordował młode, otyłe dziewczęta, które następnie głodził – kilka dni na samej wodzie sprawiało, że skóra stawała się łatwiejsza do oddzielenia od ciała. Tak to przynajmniej było w „Milczeniu owiec”, genialnej powieści Thomasa Harrisa i zekranizowanej w 1991 roku. Jak widać, skóra to doskonałe trofeum dla seryjnego mordercy. Jeffery Deaver najwidoczniej się z tym zgadza, bowiem w jego najnowszej powieści „Kolekcjoner skór” to właśnie największy ludzki organ stanowi motyw przewodni. Ale nie dajcie się zwieść…

Mam ogromny sentyment do Deavera z kilku powodów. Z jednej strony dlatego, że jego powieści – w zdecydowanej większości – to jedna wielka gra pozorów. Trudno szukać tak zawiłych intryg i tak poplątanych historii gdzie indziej. Z drugiej strony – tak, to będzie osobiste wyznanie – dzięki „Kolekcjonerowi kości” zapoznałam się z gatunkiem i tak rozpoczęła się moja wielka literacka podróż przez meandry kryminału i thrillera. „Kolekcjoner kości” był doskonały pod każdym względem, a ekranizacja – z genialnym Denzelem Washingtonem w roli sparaliżowanego Lincolna Rhyme’a i piękną Angeliną Jolie jako Amelia Sachs (w filmie Donaghy) – nie ustępuje książce ani kroku. To wszystko sprawiło, że wokół kontynuacji narosło sporo oczekiwań. Rzadko kiedy kolejna część rewelacyjnego utworu dorównuje pierwszej, zwykle jest wręcz przeciwnie. Czy tak było i tym razem?
Cóż, trudno stwierdzić. W „Kolekcjonerze skór” ponownie spotykamy się z duetem Rhyme & Sachs (choć to już 11. część cyklu, a nie, jak się błędnie uważa, dopiero druga). Medialność tej części opiera się na bezpośrednim nawiązaniu do „Kolekcjonera kości”, który przyniósł Deaverowi ogólnoświatową sławę. Otóż na ulicach Nowego Jorku pojawia się seryjny morderca jawnie zainspirowany zbrodniami wspomnianego Kolekcjonera Kości. Lincoln Rhyme, sparaliżowany konsultant policji, wraz ze swoją grupą pomocników, przetrzepie każdy centymetr kwadratowy miejsca zbrodni, nawet jeśli oznacza to walkę Sachs z własną traumą i niebezpieczeństwem zatrucia. Morderca jest dziwny; to wybitny artysta tatuażu, robiący swoim ofiarom rysunki na ciele… trucizną, co doprowadza do ich śmierci po długotrwałej agonii. Pozostawione na ciałach tatuaże muszą coś oznaczać…
        
Podoba mi się modus operandi naszego seryjnego mordercy i gdyby to była „po prostu” kolejna książka Deavera – czy jakiegokolwiek innego pisarza thrillerów – z pewnością oceniłabym ją bardzo wysoko. A jednak z racji jej powinowactwa do jednej z najważniejszych dla mnie książek miałam znacznie większe oczekiwania. Rhyme’owi zabrakło błyskotliwości i swoistego pazura, dzięki któremu jednocześnie się go podziwia, jak i nienawidzi; ten bohater jest tak niesamowicie złożony, zgorzkniały, a jednocześnie silny, że stanowi trzon wszystkich krwawych historii autora nie bez przyczyny. Tutaj był nijaki. Podobnie Sachs, wcześniej zdeterminowana, wydaje się jakaś płytka i niedokończona. Sama intryga jest świetna, mroczna, a rozwiązanie zaskakujące, ale zabrakło mi głębszej analizy psychologicznej postaci i większego, że tak powiem, psychologicznego nakrętu.
Mam dylemat w związku z tym, jak ocenić tę książkę. „Kolekcjoner skór” to bardzo dobry thriller, ale wiem, że Deavera stać na znacznie więcej. Drogą kompromisu polecam ją zatem mniej zaawansowanym czytelnikom i osobom, które nie podzielają mojej arcyfiksacji „Kolekcjonerem kości”. Czeka Was ostra jazda bez trzymanki, o ile… puścicie kierownicę.

 Kolekcjoner skór
Jeffery Deaver
Prószyński i s-ka 2016



Komentarze