Kulisy Polskiego Horroru. #6 Magdalena M. Kałużyńska
Magdalena Maria Kałużyńska debiutowała w 2010 roku horrorem "Ymar", który został bardzo dobrze przyjęty przez czytelników (w kategorii książka polska - "Horror roku 2010" czytelników magazynu Grabarz Polski oraz w kategorii thriller/kryminał/sensacja - "Najlepsza książka na lato 2011" w plebiscycie wortalu Granice.pl). Wielokrotnie publikowała opowiadania na papierze ("13 ran" - opowiadanie "Niosący światło", Replika; "Halloween" - opowiadanie "Cukierek albo Psikus (Psikus albo Śmierć)", Oficynka; Science Fiction Fantasy & Horror - opowiadania "Alda", "Żywy", "Katharsis", Horror Masakra - artykuł "Polskie produkcje grozy") oraz w formie cyfrowej (Qfant - "Lukrecja", "RPG"; Farenheit - "Wizyta Odwiecznie Sprawiedliwych", "Alda"; "Zombiefilia" - opowiadania "RPG", "Die Hard").
Ponadto publikowała teksty satyryczne i felietony oraz humorystyczne cykle na łamach e-zinów i portali (Farenheit, Qfant, Maddagowo, Femka), przy czym przez jakiś czas była redaktorem literackim oceniającym propozycje publikacji opowiadań. Uczestniczyła w panelu literackim Nocy Muzeów, jako prelegent w ramach imprezy Wava Stolica Wyobraźni, wygłaszała prelekcje oraz brała udział w panelu literackim na konwencie Avangarda (2012) oraz Krakon (2013). Została zaproszona na konwent Polcon 2014 do Bielska Białej. Zaproszenie przyjęła. Była jednym z jurorów w konkursach literackich organizowanych przez portale: Secretum (konkurs na opowiadanie grozy) oraz „DużeKa” (konkurs na opowiadanie science fiction i kryminał). Napisała kolejną powieść, stwierdziła, że tekst się do niczego nie nadaje i dlatego jeszcze nikomu go nie pokaże. Nawet za dopłatą. Obecnie pracuje nad trzytomowym slasherem. Trzytomowym, żeby było trudniej. O swoich planach literackich nie lubi mówić przed ich skończeniem. Uważa, że na czcze gadanie o projektach szkoda sił, słów i generalnie energii. Woli skupić się na pisaniu, niż na o tym pisaniu gadaniu. (opis - za Autorką).
Prywatnie Magda jest cudownie ironiczną kobietą z ciętym dowcipem i niskim stopniem tolerancji dla idiotów - to zdążyłam sama zauważyć. Ponadto jest bardzo interesującą i niezwykle dobrze rokującą pisarką. Zresztą - przeczytajcie wywiad i oceńcie sami. Zapraszam.
Magdalena M. Kałużyńska: Jedno z trudniejszych pytań na „dzień dobry”. Kim jest Magdalena Kałużyńska?
Odpowiedź, wersja krótka – jest człowiekiem.
Odpowiedź, wersja rozbudowana: jest człowiekiem częściowo ucywilizowanym. Częściowo aspołecznym. Ma awersję do tłumów. Jest psiarą. Kobietą po czterdziestce. Dojrzałą fizycznie. Psychicznie wciąż dojrzewa. Jest szczera, niektórzy ludzie mylą jej szczerość z pospolitym chamstwem. Ale to już tych ludzi problem. Jest osobą prawdomówną. Podobno ma bardzo trudny charakter. Jest uparta. Niekiedy tak bardzo, że aż niemożliwie. Mówią, że potrafi być okrutna w słowach. To chyba chodzi o tę szczerość. Mówią, że wywołuje skrajne emocje. Widocznie tak jest. Czy jest wierząca? I tak i nie. Nie identyfikuje się z żadnym wyznaniem, czy religią. Ma swoje przemyślenia w temacie… Jeżeli ma do czynienia z ludźmi albo ich poznaje, to zwraca uwagę na zachowanie tych ludzi w sytuacjach tak zwanych ekstremalnych. Niekiedy te sytuacje sama prowokuje. Nie ocenia ludzi po tym jak wyglądają czy w co wierzą albo z kim śpią. Patologię typu pedofilia zwalczałaby z urzędu, zwyrodnialców kastrowała chirurgicznie bez znieczulenia. Najlepiej na wizji, w telewizji. Osoby krzywdzące zwierzęta niech lepiej nie wchodzą jej w drogę, bo nie ręczy za siebie. W niektórych przypadkach jest wyznawczynią kodeksu Hammurabiego. Niestety, tylko w teorii. Co by tu jeszcze… Jest miłośniczką tatuaży oraz samochodów, rekinów, Wikingów, Celtów, lasu, kamieni megalitycznych, kreskówek, muzyki, długopisów z cienkim wkładem, laserowych drukarek. Słyszała pytania, w związku z tym, że ulubiła sobie prozę-grozę, czy ma napady agresji. Nie przypomina sobie takowych napadów. Ale może dlatego, że ma sklerozę. Nie lubi czczego gadania, nie pokazuje projektów literackich przed ich skończeniem, jest wyznawczynią zasady „telefon komórkowy jest dla niej, nie ona dla telefonu komórkowego”, ma ogromne poczucie humoru, jest gadatliwa, albo potrafi być milcząca. Ble, ble, ble…
Czyli: jaka jest?
Taka, właśnie.
Paulina: Bardzo mi się podoba ta charakterystyka. A ile z tych cnót ma wpływ na jej twórczość ? Jaka jest, gdy pisze?
Magda: Kiedy piszę jestem totalnie pochłonięta tym, co piszę. Robię się nerwowa. Zatopienie w akcji tekstu zakrawa na rozdwojenie jaźni, ponieważ mam symptomy "pisania cały czas" albo "snucia opowieści w tle"... Generalnie piszę zawsze, jednak nie zawsze pisać mogę, dlatego tak się dzieje. Trudno to wytłumaczyć. Innymi słowy "piszę" również wtedy, kiedy nie siedzę przed komputerem. Wiadomo, praca, jazda samochodem... W akcji aktualnie tworzonych tekstów jestem prawie zawsze. Owszem, rozróżniam rzeczywistość i światy przeze mnie tworzone, nie mam problemów, żeby z jednego przejść do drugiego, ale ta granica jest płynna. Na przykład, kiedy z kimś rozmawiam i nagle mi coś zabłyśnie w sprawie tekstu, to potrafię się na moment "zawiesić"... Ludzie niekiedy dziwnie reagują na takie moje zachowanie. Cóż... Bywam niekiedy posądzana o picie alkoholu, w czasie kiedy pić nie powinnam, albo stosowanie substancji odurzających... „Coś ty brała, dziewczyno?” – takie pytania paść potrafiły. Co z moich cech ma wpływ na moją twórczość? Generalnie wszystkie cechy. Kto mnie zna, ten potrafi w tekstach odnaleźć nawiązania do mojej osoby, charakteru albo upodobań. Kto mnie nie zna, dorabia teorię do mnie, z pryzmatu tych tekstów. Zdarza się, że poznając osobę, która czytała moje teksty słyszę: zupełnie inaczej sobie ciebie wyobrażałem/am... Albo: wcale nie jesteś taka groźna. Albo: tak naprawdę myślałem/am, że jesteś facetem.
Paulina: Czyli podczas pisania stajesz się kimś innym. Przeżywasz to, co Twoi bohaterowie, wydobywasz z siebie naprawdę mroczne sprawki. Co mnie ciekawi to to, czy Ty istotnie utożsamiasz się ze swoimi tekstami, a jeśli tak, to kim wówczas jesteś - nie mogę pozbyć się wrażenia, że sporo w Twoich tekstach przewodniego motywu z klasycznych historii gotyckich. Dobro i zło, brak konkretnych odcieni szarości. Czy to w "Niosącym światło", czy "Ymarze", czy nawet w opowiadaniach z "Zombiefilii" - pomimo wprowadzania innowacyjnych elementów to jednak wciąż pozostajesz (poniekąd) klasyczna. Z czego to wynika?
Magda: Hm... czy się utożsamiam. Czy przeżywam to, co bohaterowie. Oczywiście. Nie ma innego wyjścia. Ja te opisywane przeze mnie sytuacje muszę sobie wręcz niekiedy „postawić przed oczami”, „zobaczyć” je. Uprzedzę pytanie, nie, nie muszę tych sytuacji doświadczyć. To nie tak. Słyszałam opowieści o pisarzu, który żeby się przekonać jak to jest kogoś zabić, czy zjeść... zabił, poćwiartował i zjadł swoją dziewczynę. Czy narzeczoną. Nie pamiętam dokładnie. Czy staję się kimś innym podczas pisania? Nie. To raczej w każdym z moich bohaterów można znaleźć cząstkę mnie.
Magda: Hm... czy się utożsamiam. Czy przeżywam to, co bohaterowie. Oczywiście. Nie ma innego wyjścia. Ja te opisywane przeze mnie sytuacje muszę sobie wręcz niekiedy „postawić przed oczami”, „zobaczyć” je. Uprzedzę pytanie, nie, nie muszę tych sytuacji doświadczyć. To nie tak. Słyszałam opowieści o pisarzu, który żeby się przekonać jak to jest kogoś zabić, czy zjeść... zabił, poćwiartował i zjadł swoją dziewczynę. Czy narzeczoną. Nie pamiętam dokładnie. Czy staję się kimś innym podczas pisania? Nie. To raczej w każdym z moich bohaterów można znaleźć cząstkę mnie.
Dobro i zło. Brak odcieni szarości... Ja po prostu skłaniam się do klasycznej definicji grozy. Jaka to definicja? Że jest groza naturalna i groza nadnaturalna. I skłaniam się do akcji opartej na ludziach, zdarzeniach zanurzonych w takiej właśnie otoczce niesamowitości. Taka forma horroru najbardziej do mnie przemawia. Uwielbiam umieszczać bohaterów w sytuacjach totalnie odrealnionych, niebezpiecznych i na pierwszy rzut oka "wyssanych z palca". Ale przy okazji nie obdzierać zachowania tychże nieszczęśników z wielkiej dozy realizmu. W tym celu robię na przykład risercz. Pytam się ludzi. Lądowanie UFO? Jak byś zareagowała... Widzisz idące do ciebie zombiaki... jak reagujesz? Coś się do ciebie przedostało przez litą ścianę… Pytania są, owszem, dziwne, ale potrzebuję je niekiedy skonfrontować z ludźmi. Pierwsza ich reakcja jest najlepsza. I, co ciekawsze nie zawsze jest to zaskoczenie. Nie zawsze jest to również strach. Uciekałabym, krzyczała... Zrobiłbym taką zajebistą fotę komórką... albo: zadzwoniłbym do kumpli i zombiaka byśmy wzięli na widelce. Zdarzały się salwy śmiechu albo po jakimś moim dziwnym pytaniu ludzie się pukali w czoło, nazywali mnie wariatką, że się chyba nudzę, albo jestem naćpana. Ta wiedza o ludzkich potencjalnych zachowaniach w sytuacjach dziwnych i nierealnych daje mi następnie możliwość, żeby realnie pokazać moich bohaterów właśnie w tych bzdurnych sytuacjach. Realnie pokazać, żeby mimo bzdury sytuacyjnej odbiorca odniósł wrażenie, że coś podobnego się mogło przydarzyć. Może trochę zakręciłam, ale takie jest moje założenie. Dążę do jak najbardziej naturalnych reakcji ludzkich w nienaturalnych sytuacjach. Co jest, oczywiście, bardzo trudne... Dlatego trudne, że nie wszystko da się urealnić, czy nie wszystko da się wyobrazić. Kiedy pomysł jest zakręcony jak słoik na zimę zostawiam go bez empirycznego wyjaśnienia. Wtedy idę w totalną tajemnicę. Żeby nie zjeść własnego ogona i nie wpaść w parodię grozy. To jest bardzo cienka granica. Wyleję jedno wiadro krwi za dużo i Czytelnik zamiast odczuć powiedzmy lekką obawę, serdecznie się roześmieje. Horror klasyczny ma właśnie te proporcje zachowane. Ale nie bez elementu zaskoczenia. Mogłabym o tym gadać godzinami… Inna sprawa, że po prostu nie widzę horroru bez elementu nadprzyrodzonego - może tak. Złego i niebezpiecznego elementu nadprzyrodzonego, w odniesieniu do którego człowiek jest zawsze na pozycji przegranej. Nie ważne co zrobi, jak się będzie bronił, czy uciekał... zawsze przegra. I w tym jest kwintesencja horroru. W moim mniemaniu. No i teraz tak, nie dosyć, że wymyślam wydarzenia, nie mające racji bytu w naszym świecie to dodatkowo muszę się "wczuć" w moich bohaterów, będących świadkami takich właśnie sytuacji oraz przeze mnie z góry skazanych na porażkę. Ich reakcje nadają akcji realne kształty. Tak mi się wydaje. Na bohaterach opieram akcję. Demony albo psychopatów zawsze można dopisać. Albo napisać, że się to komuś śniło. Bohater, u mnie, musi być określony prawie od razu. Zmienną jest powód jego cierpienia. Plus staram się przemycić jakąś opowieść, jakąś treść, podać powody masakry albo wylewania wiader krwi, czy szlachtowania na kawałki piłą łańcuchową. Samo obcinanie rąk albo nóg mnie nie podnieca, czy też wyflaczanie, albo coś w tym stylu. Opisać masakrę dla samego opisywania masakry? Można, żeby sobie poćwiczyć warsztat. Dla literackiego treningu. Dla siebie. Ludziom staram się pokazać jakiś tekst z treścią. Ukrytą, z jednym, drugim, piątym zakrętem akcji, albo voltą... ale zawsze musi być powód. Rozwałki czy sytuacji z potokami krwi. Powód. Realny albo nierealny. Albo mieszany… Jak widzisz opcji jest bardzo dużo. Dla mnie horror ma ogromny potencjał.
I się rozgadałam...
Paulina: Jak to w takim razie wygląda: wpadasz na pomysł danej sytuacji, rozkminiasz, analizujesz, pytasz ludzi, po czym siadasz i piszesz. Czy już przed pisaniem wiesz już, jak akcja się potoczy, co spotka Twoich bohaterów? Czy masz jedynie blade pojęcie o swojej historii, zarys, a cała reszta powstaje na bieżąco w czasie pisania?
Magda: Ogólnie to wygląda tak, że – wbrew pozorom – ja nie mam ustalonego szablonu. Za każdym razem z tekstami jest inaczej. Wszystko się zaczyna od bohatera. Bez określonego bohatera nie ma akcji. Mężczyzna, kobieta, dziecko, zwierzę. To jest mój punkt wyjścia, jakieś zaczepienie. Plus piszę, niekiedy, "obrazami". „Ymar” zaczęłam od... sceny w której "zobaczyłam" Ewę leżącą na łóżku, zakrwawioną i przywiązaną, martwą. I Wojciechowskiego, wchodzącego do pokoju. To mi stanęło przed oczami. Taka sytuacja. Od niej zaczęłam pisać. W założeniu, że to ma być opowiadanie na maksymalnie 20 stron. Trochę się rozrosło, pozmieniało...
Każdorazowo mam bohatera, mam jakąś scenkę z jego udziałem, taki filmowy "kadr"... i nie wiem, co będzie dalej. Wszystko wychodzi w trakcie pisania. Tekst się zmienia, to na pewno. Czasami mam szkic, zarys, szkielet historii... Czasami mam sam początek albo samą scenę końcową. Niekiedy bohater mi nagle przestaje pasować, albo zmienia płeć, albo imię... albo „robi co chce”. Powieść, którą teraz piszę, planowałam na jeden tom. Rozrosła się do trzech. Plus wywaliłam z akcji jednego kluczowego bohatera, a to pociąga za sobą wielkie zmiany. W treści. Przeszeregowanie... W „Niosącym Światło” miałam dwóch policjantów oraz pomysł, żeby ganiali psychopatę. Plus scenę końcową miałam. W zarysie. I nic więcej. Myślałam, myślałam. I wymyśliłam. Albo wpadnie mi do głowy jakiś obrazek, scenka, jedna lub dwie i zacznę się zastanawiać nad sposobem owych scenek połączenia... Zaczynając pisać wchodzę do „warsztatu pełnego wszelakich materiałów”. I tak naprawdę dopóki z tego warsztatu nie wyjdę to nie wiem co mi z tych „materiałów wszelakich” wyjdzie.
Paulina: Czyli, generalnie, nigdy nie wiesz, kiedy Cię walnie. Pomysł, w sensie. A na kim się wzorujesz, o ile w ogóle? Czy Magda K. jest najsampierw czytelnikiem, a potem pisarzem, czy obie te sprawy traktujesz równo? I czy sądzisz, że czytanie jest - powinno być - musi być - nieodłącznym elementem rozwoju artysty, który sam chce tworzyć historie?
Magda: Nigdy nie wiem, kiedy mnie walnie. Pomysł. Walnie. O, to wielce trafne określenie. Co do wzorów literackich. Staram się na nikim nie wzorować. Nawet bym nie potrafiła, przyznam. Jakiś czas temu w jakimś wywiadzie, czy gdzieś, napisano o mnie, ze jestem miłośniczką prozy Stephena Kinga. To prawda, mam do Mistrza słabość, przeczytałam prawie wszystkie Jego powieści. Prawie wszystkie, do niektórych jakoś nie mogę się zabrać. Ale to tak na marginesie. Kinga wielbię za twórczość i generalnie, ale... się na nim nie wzoruję. Nie naśladuję. W kilku recenzjach moich tekstów padło określenie "dziwne, że miłośniczka prozy Kinga pisze tak a tak...", albo "zasugerowałam/em się tym, że Kałużyńska lubi Stephena Kinga"... cóż... widocznie błędnie mnie zrozumiano. Nie wzoruję się na tuzach literackiej grozy, takich jak King. Stawiam tego pisarza na piedestale, ale to nie jest równoznaczne, że podrabiam Jego styl. Staram się wyrobić własny. Czy czytanie jest nieodłącznym elementem rozwoju artysty, który sam chce tworzyć historie? Moim zdaniem, tak. Moim zdaniem to wynika jedno z drugiego. Czytanie rozwija wyobraźnię, zasób słownictwa, wzbogaca człowieka wewnętrznie, duchowo, poszerza horyzonty... A jeżeli u czytającego pojawią się inklinacje literackie, zajawki do pisania, to już jesteśmy w domu. Oczywiście, nie każdy czytający zostanie piszącym. Na to nie ma reguły. Ale fakt faktem, pisarze na ogół są ludźmi oczytanymi po przysłowiowe uszy, z ogromnym literackim zapleczem. Ja też, odkąd pamiętam, pochłaniałam ogromne ilości książek.
I ciekawostka - bakcyla pisania złapałam po lekturze książki "Kryształowy Gryf" Andre Norton. Aż dostałam gęsiej skórki. Walnęła mnie po głowie konstrukcja powieści. Inna, nowatorska... Pozostałe książki z serii już takie nie były. Najpierw trzepnęło mnie po głowie niemożebne parcie na pisanie, następnie popełniłam kilka opowiadań stricte fantastycznych... Jednak nie odnalazłam się w fantasy, ani klimatach tego rodzaju. Parcie na pisanie horroru przyszło później. Przyszło i już mi tak zostało.
Paulina: W takim razie który z projektów wspominasz najlepiej? Z którego jesteś szczególnie dumna? Czy „Ymar”, jako pełna książka, to jest to, co sprawiło Ci największą satysfakcję, czy może do czegoś innego czujesz szczególny sentyment?
Magda: Jest tak, że nie wypuszczam tekstu do ludzi, jeżeli nie jestem z tego tekstu zadowolona. To znaczy, jeżeli według mnie ów tekst ma te właśnie "ręce oraz nogi" - czyli jakiś tam sens.
Powinnam powiedzieć, że każdy z moich tekstów ma w moim sercu miejsce szczególne. Ale tak nie powiem. Wszystkie moje teksty traktuję tak samo. Na równi. Może to zabrzmi nieskromnie, ale nic na to nie poradzę. Żadnego z moich projektów nie wspominam rzewnie, a jeżeli nie muszę, to nie czytam ich po skończeniu. Niestety, najczęściej muszę czytać, ponieważ panuje sito redakcyjne. I dobrze. I niedobrze. Propozycje poprawek muszą być zaakceptowane przez autora, albo odrzucone. Wiadomo. A takie coś się wiąże z... przeczytaniem własnego tekstu po raz enty. To cholernie męczy i przyznam, że tego nie lubię. Redakcja męczy niekiedy bardziej niż samo pisanie. Ergo - nie wracam do moich tekstów w podskokach, nie zdejmuję papierowych wydań z półki, nie wchodzę po raz setny na stronę e-zinów, czy nie otwieram wydań cyfrowych magazynów i nie czytam z wypiekami/rumieńcami na twarzy moich zamieszczonych tam wypocin. Nie mówię do siebie - "ojeju-jeju, czy aby to ja napisałam? Naprawdę? Jak nic jestem genialna!".
Tak nie mówię. I nigdy tak nie mówiłam.
Każdorazowo po skończeniu pisania oprócz tego, że staram się napisać jak najlepiej i nie odstawić marnej fuszerki na „odwal się” – mam, kolokwialnie mówiąc - doła. Bobslejowy zjazd samopoczuciowy. Każdorazowo muszę tekst jakoś odchorować. Po skończeniu pisania „Ymar” miałam doła przez rok, może dłużej. Przez ten czas nie zajrzałam do tekstu, nie próbowałam słać do wydawnictw. Dziwne? Dla mnie nie. Kiedyś słyszałam, że większość aktorów nie ogląda filmów ze swoim udziałem. Ja mogę podobnie powiedzieć o sobie - nie czytam swoich tekstów, kiedy już ujrzą światło dzienne i pójdą "do ludzi", nie rozpamiętuję procesu towarzyszącemu ich pisaniu. Ba, nie czytam już recenzji. Na początku czytałam... przeżywałam... Twoją recenzję przeczytałam, ponieważ mi pokazałaś palcem, że jest. Więcej powiem: nie uczestniczę w dyskusjach na tematy z moimi tekstami związane. Zrezygnowałam ze "spotkań autorskich". Chyba, że takie spotkania są warunkiem umowy wydawniczej, czy warunkiem promocji. To co innego. Wtedy muszę. Z pełną odpowiedzialnością stwierdzam również, że mam moich tekstów przesyt. Jak również mam przesyt mówienia o nich.
Paulina: A czy w Twoich historiach są elementy z życia, inspiracje z rzeczywistości, bohaterowie może wzorowani na ludziach Ci bliskich?
Magda: Owszem, w moich opowieściach są elementy z życia, inspiracje z rzeczywistości, wzory zachowań i osobowości występujące i spotykane w rzeczywistości. Jest nawet coś więcej... Najnowszą powieść również chciałam "uwiarygodnić" ale bardziej niż „Ymar”. Chciałam uwiarygodnić do tego stopnia, że poprosiłam kilkoro moich znajomych o zgodę na wykorzystanie ich danych osobowych oraz charakterystyki do akcji powieści. Pomyślałam - dlaczego nie... Raz mi się udało - Aleksander Wojciechowski to postać realna, mój dobry znajomy. Dawno, dawno temu poprosiłam go o zgodę na wykorzystanie imienia i nazwiska w książce. Udało się. Niestety, nie udało mi się w przypadku powieści nowej. Wymyśliłam sobie, że będzie tam czterech bohaterów 'realnych'. Idea piękna, ale realizacja utrudniona. Przy nagromadzeniu 'realnych' postaci nagromadziło się również kilka realnych zgrzytów, jakiś osobistych wtrętów... niestety mających pośrednio lub bezpośrednio wpływ na tworzony przeze mnie tekst, kleconą akcję. Nikt nie lubi, kiedy ktoś ingeruje w pomysł, ewentualnie zadaje dziwne pytania, wywołuje poczucie winy u pisarza albo po prostu pogania. Ja w ten sposób nie pracuję. Dlatego przy tworzeniu akcji nowej książki musiałam zrezygnować z "udziału" jednej "realnej" osoby. Mówi się trudno. Popsuło mi to zamysł akcji. Jak również postawiło pod znakiem zapytania akcję promocyjną powieści... Ponieważ planuję sesję zdjęciową bohaterów. Takie coś a'la cosplay. Zgrzyt z jednym „bohaterem” mi to utrudnił, wiadomo, człowiek to istota emocjonalna... trochę za dużo było emocji.
Ale to już przeszłość. I dla mnie nauczka.
Paulina: Rozumiem. Stephen King i...? Kogo jeszcze szczególnie cenisz?
Magda: Cenię i stawiam wysoko, na równi z Kingiem - a może nawet wyżej (w niektórych przypadkach) twórczość Grahama Mastertona, Paula F. Wilsona, Clive'a Barkera, Petera Strauba, Jamesa Herberta, Deana Koontza. To jest prawdziwe i pełne grono moich Mistrzów, na ich prozie się wychowałam i to ich książki mam w domu, na "wyciągnięcie ręki".
Paulina: A polscy pisarze?
Magda: Mam kilku moich ulubieńców z poletka literackiego polskiej grozy - Michała Stonawskiego, na przykład. Albo Kazimierza Kyrcza Jr. Nie ukrywam tego mojego ich ulubienia. Śledzę ich literackie dokonania i cieszę się niezmiernie, że miałam okazję ich poznać osobiście. Jestem cichą fanką prozy Stefana Dardy. Bardzo kibicuję Sylwii Błach, Aleksandrze Zielińskiej, Krzysztofowi Dąbrowskiemu, Krzysztofowi Maciejewskiemu. Z innej półki, już mniej mrocznej, to trzymam zawsze kciuki za literackie dokonania Anny Klejzerowicz, z którą to pisarką - wyspecjalizowaną w kryminałach - spotkałam się na łamach antologii „13 Ran”. Darzę wielką sympatią oraz szacunkiem Romka Pawlaka, za całokształt literacki (szczególnie „Inne Okręty”, które przeuwielbiam) oraz fakt, że zredagował „Ymar”. Plus wykazał się wyjątkową dozą cierpliwości w odniesieniu do rozdygotanej, wtedy, debiutantki. Tak się składa, że większość polskich pisarzy - albo tych już z dorobkiem, albo dopiero wstępujących na groźne stopnie prozatorskiej kariery horroru - miałam okazję poznać osobiście. Każdy z tych ludzi ma ogień w oczach i pasję do pisania w żyłach. Natomiast ja, mam nadzieję, że będzie mi dane się z nimi (tymi wymienionymi z imienia i nazwiska oraz tymi nie wymienionymi) spotkać się na księgarnianej półce. Spotkać się "książka obok książki". Byłoby wspaniale! Ech... marzenia.
Paulina: Pisałaś, że spotkania autorskie tylko jeśli wymaga tego umowa, każdy utwór po publikacji zostawiasz niejako za sobą i idziesz naprzód, nie przeżywając wciąż na nowo treści już napisanej. A konwenty? Wiem, że na kilku byłaś. Możesz trochę o tym opowiedzieć?
Magda: Spotkania autorskie tylko z konieczności. Nie lubię tradycyjnych form tego rodzaju imprez. Może za dziesięć lat, kiedy zwiększę mój dorobek... Nie, nie, jeżeli mam wybierać między spotkaniem stricte autorskim a prelekcją, czy pogadanką... wybiorę te dalsze opcje. Na spotkaniach autorskich źle się czuję. Po prostu. Jak mokry chomik na patelni – cytując słowa pieśni zacnej. Nie umiem nazwać tego inaczej.
Gotowe i wydane teksty zostawiam za sobą, ponieważ traktuję je każdorazowo jak zamknięty rozdział w moim życiu. Poza tym wiesz, ja te historie znam bardziej niż na pamięć. W końcu ze mnie wyszły, ja je napisałam, są częścią mnie. Uważam, że czytanie własnej twórczości trąci mocno masochizmem. Szczególnie self-czytanie horrorów. Można to tak określić. Self-czytanie. Nie jestem masochistką. A przynajmniej nie do tego stopnia.
Tak, miałam okazję uczestniczyć w kilku konwentach. Organizatorzy zaprosili, przygotowałam prelekcje, pojechałam. Bardzo się cieszę, że miałam okazję uczestniczyć w tego rodzaju zjazdach. Owszem, jeszcze troszkę ze stresem podchodzę do wystąpień publicznych. A prelekcja, czy pogadanka jest takim wystąpieniem. Ale zapominam o tremie, kiedy wpadam w tak zwany „flow” i mogę opowiadać o rzeczach, które szczerze lubię. Horror lubię. Z tym, że nie do końca jestem „konwentowym zwierzęciem”. Trochę mnie przytłacza "masowość" tego rodzaju imprez. Wolę, naprawdę, konwenty kameralne. I dlatego spodobał mi się pomysł utworzenia konwentu KFASON. Niestety nie mogłam pojechać na pierwszą edycję. Ale drugiej już sobie nie odpuszczę. O, nie, nie.
Paulina: Co najbardziej lubisz z tej otoczki horroru? Możliwość pisania, możliwość poznawania innych twórców, możliwość popularyzowania gatunku, czy co? Czy wszystko naraz? Bo prawdę powiedziawszy horrorowy fandom jest coraz większy, ale grono twórców dość ograniczone (choć szczęśliwie się rozrasta). Lubisz to uczucie, że jesteś jednym z pionierów? Że współtworzysz przyszłość, jakkolwiek górnolotnie to brzmi?
Magda: Hm... jak już mówiłam ogólnie horror lubię. Za, praktycznie, wszystko. Spytałaś o twórców i możliwość ich poznawania. Tak, to też. Z tym poznawaniem wiąże się pewna opowieść. A mianowicie taka, że literacko debiutowałam kilka razy. Dziwne, bo debiut jako taki, w moim mniemaniu, zawsze był postrzegany w kategoriach utraty dziewictwa. Myślałam, że skoro dziewictwo się traci raz, to i debiutuje raz. Jakie było moje zdziwienie, kiedy fakt wydrukowania mojego opowiadania na łamach Science Fiction Fantasy & Horror nie było jednoznaczne z debiutem. Drugie opowiadanie tam "poszło"... trzecie... a ja nadal byłam "debiutantką". Kiedy zadałam pytanie, o czym to świadczy, na czym stoję... Okazało się, że "na niczym nie stoję". Może źle zadałam pytanie. I każdorazowo od ówczesnego środowiska "fantastów" dostawałam po głowie. Co publikacja, to kopniak. Nie było ani gratulacji ani stwierdzenia "dobra robota, dajesz dalej"... tylko - brzydko mówiąc - zjeby. I "dobre" rady, żebym lepiej nie pisała takich opowieści, pseudo mrocznych, bo to "trzeba umieć, trzeba wiedzieć jak", albo w końcu ktoś napisał "tej pani już dziękujemy".
I żebym już nic nikomu w ewentualnym, kolejnym tekście, nie obcinała.
Albo, żebym nie pisała horrorów, tylko "powieści dla bab". Bo horror w Polsce to przecież nawet nie jest literatura.
Ale się uparłam... Jak ten osioł. A raczej oślica.
Miałam naprawdę wielkie oczy, kiedy po moim debiucie powieściowym odezwali się do mnie pisarze... ale właśnie pisarze grozy. Polscy pisarze grozy. Ci, w stronę których patrzyłam nieśmiało, z obawami... Rany boskie, jak oni mnie przyjmą - myślałam. No jak oni mnie przyjmą?! Fantaści mnie oblali pomyjami, to co zrobią pisarze horrorów? Naprawdę się tego bałam. Nauczona przykrym doświadczeniem.
A tu nagle dostaję wiadomość. Jedną, drugą, trzecią... od nich właśnie. Nawet Stefan Darda się odezwał. Za stara krowa jestem, żeby piszczeć z radości. Ale oczy przetarłam. I ci wszyscy "groźni" pisarze przywitali mnie serdecznie, z otwartymi ramionami, na "niwie polskiego horroru", w świecie grozotwórców...
Środowisko "fantastyczne" aka Fandom, albo jego przedstawiciele, pojechało po mnie jak po łysej kobyle. Środowisko pisarzy horrorów przywitało z otwartymi ramionami. Jest różnica? Jest.
Wracając do tematu. Otoczka horroru to jest kilka zazębiających się kwestii. Tak, lubię pisać tego rodzaju historie. Przeuwielbiam to. I na tym praktycznie poprzestałam. Na uwielbieniu pisania mrocznych historii. Cieszy mnie fakt, że horrorowy fandom się rozrasta. Cieszy mnie fakt, że rośnie liczba ludzi piszących horrory. Czy jestem jednym z pionierów? Cóż... na którymś spotkaniu, właśnie autorskim, ktoś się mnie spytał - jak się czuję jako prekursorka... Nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. Mokry chomik na patelni... Prekursorka czego? Innymi słowy nie czuję się jak pionier. Ani nie czuję, że współtworzę przyszłość. Piszę horrory, po prostu. Tu, teraz.
Paulina: Ok, przyjmijmy, że nie jesteś prekursorką i przyszłości nie tworzysz. To w takim razie jak sobie wyobrażasz polski horror w 2023 roku? Co się zmieni, na lepsze, na gorsze, czy się horror zeszmaci, czy raczej udoskonali, i czy nagroda im. Grabińskiego coś zmieni w postrzeganiu horroru jako tego zasmarkanego dzieciaka, któremu się ciągle głowę w kiblu moczy, mówiąc kolokwialnie.
Magda: Wiesz, z tym tworzeniem przyszłości... możemy pogadać za rok/dwa/trzy? Wtedy, z perspektywy czasu powiem coś a propos prekursorstwa.
Uważam, że do roku 2023 polski horror - jako ten niegdysiejszy zasmarkany dzieciak, z głową wiecznie moczoną w sedesie - po pierwsze wyjmie głowę z tego sedesu vel kibla, klapę zamknie, albo samą albo na głowie, ale swojego oprawcy... Ten smarkacz polski horror do roku 2023 zdąży dorosnąć, nabrać sił i - moim zdaniem - wyjdzie z kibla, albo ten cały kibel weźmie i rozpirzy w drobny mak. I przyjdą czasy, kiedy polski horror nabierze wydźwięku odpowiedniego. Należnego. Takie są koleje rzeczy. Tak uważam. Moim zdaniem wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują na nadchodzący rozwój horroru polskiego. We wszelakich możliwych jego zabarwieniach.
Ja widzę obfitującą w wiele możliwości przyszłość przed rodzimą literaturą grozy. Już się dużo dzieje. Ustalenie nagrody im. Grabińskiego, to jedno. Krok bardzo ważny. I właśnie prekursorski. Pierwszy KFASON, drugie. Również krok ważny, prekursorski. To, że coraz większe grono wydawnictw tworzy u siebie "groźny" profil wydawniczy, trzecie. Tego kilka lat temu nie było. To, że coraz więcej ludzi chce czytać polskie horrory, czwarte. Zauważ, że kilka lat temu słowo horror, czy określenie „powieść grozy” kojarzyła się z autorami zagranicznymi. To również się zmienia. Coraz więcej ludzi chce i ma odwagę pisać takie opowieści, piąte. Odwagę, ponieważ słyszałam od niektórych moich znajomych, że nie napiszą horroru, bo… się boją o sposób ich postrzegania w pryzmacie tego, co napisali. Cóż… Zawsze można publikować pod pseudonimem. Ale chyba nie o to chodzi. To, że powstają wersje filmowe (na razie krótkometrażowe) opowieści mrocznych, szóste... Jakby poszukać, poszperać, znalazłoby się więcej przykładów. Po siódme, w rozwój literatury "nikczemnej" - bo taki określnik słyszałam - weszli ludzie którzy nie są dyletantami oraz wykazują się wyjątkową konsekwencją. Myślę, że o to chodzi, o konsekwencję. Oczywiście, znaleźli się już hejterzy z określeniami, że horror jest plugawy, nikczemny i stanowi literaturę klasy "B".
Ale – jakby nie patrzeć - to jest literatura...
Paulina: Czyli generalnie będzie dobrze. Ok, mam taką nadzieję ;) A czy możemy oczekiwać czegoś nowego z Twojej strony?
Magda: Będzie dobrze. Nie umiem prorokować, ale w tym przypadku innej opcji nie widzę. Polski horror, polskie teksty grozy muszą, po prostu muszą wypłynąć na szerokie wody. I jeżeli moje pisanie oraz moje o horrorze gadanie-perorowanie się w jakimś stopniu do tego wypłynięcia na szerokie wody przyczyni, to będę wielce rada. Oj, wielce. Ale jak już mówiłam, pogadamy za rok/dwa.
Jeżeli chodzi o projekty literackie, które są w opcji "oczekiwania na edycję", to na razie nic nie powiem, ponieważ obowiązuje mnie tajemnica. Dopóki sprawa nie będzie stu procentowo pewna, pary z gęby nie puszczę. Często również słyszę pytania typu „kiedy wyjdzie moja nowa powieść”? Odpowiadam: A tego najstarsi górale nie wiedzą. Stawiam na pierwszy kwartał roku 2014, ale to jest wariant, niestety, optymistyczny... A ja w tej materii optymistką nie jestem. Zaproszona zostałam na Polcon 2014, ale to dopiero we wrześniu, jeżeli mnie pamięć nie myli. Jeszcze jest dużo czasu i dużo projektów może się po drodze urodzić. W międzyczasie naprawdę chciałabym zorganizować tę sesję zdjęciową-cosplayową bohaterów mojej powieści i następnie zdjęcia wykorzystać w promocji książki, ale co krok napotykam jakieś problemy. Czynnik ludzki, czynnik ekonomiczny. Jak wiadomo, problemy to moja specjalność, takoż dam radę i tym razem. Mam nadzieję…
Paulina: Na koniec: co lubi Magda K.?
Magda: Dużo lubię. Żeby nie zanudzać, bo i tak już zaszalałam ze słowotokiem. Lubię czekoladę, piec chleb, kosić trawniki (ale tylko kosiarką spalinową), palić w kominku i jeść krupnik ugotowany przez moją Mamę. To będzie chyba wszystko, tytułem wstępu.
Paulina:. Dziękuję za rozmowę ;)
Magda:. Ja również dziękuję za rozmowę i polecam się na przyszłość.
Komentarze
Prześlij komentarz