Istota, Arno Strobel


"Pod pojęciem istoty rozumie się niezmienną cechę, którą wszystko, w tym również człowiek, bezwzględnie musi posiadać, aby istnieć (...)"

Zwykle nie przeglądam recenzji przeczytanych książek, nim sama opiszę swoje wrażenia - nie chcę się sugerować niczyim zdaniem czy nieświadomie zmieniać swój osąd, naginając go pod opinię większości. Tym razem jednak, z jakiejś dziwnej przekory, wpisałam w wyszukiwarkę tytuł i nazwisko autora i przejrzałam cztery recenzje. Trzy z nich pojawiły się na zaprzyjaźnionych blogach, prowadzonych przez ludzi, których zdanie cenię, jako często przeważające przy wyborze książek do przeczytania. Tym większe było moje zdziwienie, gdy wszystkie cztery opinie były niesamowicie wręcz pochlebne, oceny - na maksa, świadczące o genialności "Istoty". Niestety, nie mogę się z tym zgodzić. Dla mnie powieść Arno Strobla jest powieścią bardzo przeciętną.

W 1994 roku znalezione zostały zwłoki małej dziewczynki. O jej śmierć oskarżono pewnego psychiatrę, Lichnera, który następnie spędził 13 lat w więzieniu. Mężczyzna przez cały czas zaprzeczał, jakoby miał cokolwiek wspólnego z zabójstwem dziecka, ale gdy w 2009 roku przed drzwiami jego mieszkania pojawiają się dwaj policjanci, którzy w 1994 roku wsadzili go za kratki, wszystko wydaje się szyte grubymi nićmi. To anonimowy telefon doprowadził Menkhoffa i Seiferta do psychiatry. Telefon, który poinformował śledczych o kolejnym uprowadzeniu...
Widzicie, intryga jest tak ściśle zapętlona, że nie można powiedzieć o fabule ani słówka więcej, inaczej zdradzi się niechcący coś, co może mieć kluczowe znaczenie w wyjaśnieniu zagadki. Jeden trop prowadzi do drugiego i nie można spośród nich wydobyć ani jednej niteczki, inaczej cały pomysł się rozsypie. 


Akcja prowadzona jest dwutorowo, w dwóch płaszczyznach czasowych, zatem jednocześnie poznajemy wydarzenia sprzed aresztowania psychiatry i te kolejne, rozegrane po 15 latach. Narracja pierwszoosobowa pozwala na obserwację sytuacji oczami Seiferta, młodego gliniarza, który w 1994 roku był jeszcze żółtodziobem, a sprawa śmierci małej Julianne była jego pierwszą sprawą o morderstwo. Wówczas Seifert ograniczał swoje działania do przytakiwania starszemu stopniem Menkhoffowi i ograniczania zawodowych ambicji, tak typowych dla młodych, nieokrzesanych i pełnych ideałów policjantów wydziału zabójstw. Teraz jednak - w 2009 roku - Seifert, choć wciąż pełen szacunku dla swojego partnera, jest już pewnym siebie funkcjonariuszem, mającym niezłe zaplecze zbudowane z lat doświadczenia. Natomiast Menkhoff to glina, który ma niebywałą intuicję, jest uparty jak stado osłów i bardzo szybko wyrabia sobie zdanie, co mogłoby teoretycznie wpłynąć na jego osąd i sprawić, że jako policjant nie będzie wykonywał swoich obowiązków z wystarczającym dystansem i rozwagą. Swoją drogą od pierwszego wejrzenia go "znielubiłam" i tak już zostało do ostatniej strony. 
"Gdy chodzi o zabójstwo, proszę pana, nigdy, ale to nigdy nie wolno panu dopuszczać do siebie uczuć"
Największą siłą tej powieści jest właśnie warstwa obyczajowa, dotycząca policjantów - Strobel doskonale poradził sobie z kreacją rysów psychologicznych bohaterów, zważając na efekt minionego czasu. Wprowadzenie do fabuły szalenie inteligentnego psychiatry z kolei nasuwa skojarzenia z Hannibalem Lecterem, wybitnym naukowcem, psychiatrą, seryjnym mordercą i kanibalem. Wyjątkowo skrupulatnie stworzono postać Nicole, enigmatycznej asystentki psychiatry, a także elementy wynikające z... cóż, bardzo ludzkich przywar. Strobel zwrócił uwagę na to, jak stronnicza i jak ślepa potrafi być emocjonalność, jak często człowiek pozbawia się, całkiem nieświadomie, obiektywizmu i jak bardzo uczucia czasem ciążą na osądzie. I jakkolwiek należy się autorowi uznanie za tchnienie w swoje postaci życia, za doskonale skomponowaną otoczkę tła historii i wiarygodny, logiczny przebieg zdarzeń, tak za samą intrygę - już niekoniecznie. Być może to wina samego wydawcy, który na okładce książki umieścił lakonicznego blurba, w którym podsumowuje: "Żeby rozwiązać tę zagadkę, komisarze Seifert i Menkhoff będą musieli sięgnąć daleko w przeszłość i poznać drugie dno tej sprawy. A potem trzecie...". I już, bach, pozamiatane, bo w moim przypadku - siła sugestii czy niebywała wręcz inteligencja, o którą się nie podejrzewam - sprawiły, że doskonale wiedziałam, jak ta historia się potoczy. Nie było elementu zaskoczenia, nad czym ubolewam, gdyż to właśnie cenię w thrillerach najbardziej. Chcę, żeby mi z wrażenia opadła szczęka, a podczas czytania "Istoty" jedynie skrzywiłam się w grymasie oznaczającym rozczarowanie zbyt szybkim odgadnięciem rozwiązania. 



Niemniej nie mogę uznać tej powieści za słabej, bynajmniej. Jest to niezła rzecz, pisana w ciekawy sposób - zamiana czasu akcji to ciekawa innowacja - i do żadnej warstwy fabularnej przyczepić się nie mogę. Moja ocena wynika tylko i wyłącznie z subiektywnego odczucia. Powieść trzyma w napięciu, a kilkakrotne zwroty akcji mogą wprawić w osłupienie czytelników nieco mniej zaangażowanych czy mniej zaawansowanych w literaturze tego typu. "Istota" stanowi też niezłą rozrywkę, jako iż pisana jest niezbyt wyszukanym stylem, a mnogość dialogów i krótkie rozdziały (często zakończone cliffhangerami) wymuszają dalsze czytanie. Podjęta, skandaliczna i przykra, tematyka, o której nie chcę się zanadto rozpisywać, aby nie zaspoilerować lektury potencjalnym czytelnikom, potrafi wzbudzić grozę, zniesmaczyć czy wręcz zasmucić. "Istota" to odważna książka, mocna i skwapliwie skonstruowana, ale osoby piszące blurby na okładkach książek powinny się zastanowić, czy sugerując coś w zamyśle intrygującego, nie sprawiają, że czytelnik zbyt szybko przejrzy zamiary autora. Rzucam Wam wyzwanie - przeczytajcie. Z pewnością nie stracicie czasu i bardzo prawdopodobne, że się zachwycicie tą książką. Ja pasuję. Książkę przeczytałam z przyjemnością, ale i irytacją, a w gronie pisarzy psychothrillerów znajduje się kilku bardziej szczwanych lisów, którzy znacznie lepiej radzą sobie z plątaniem historii. Mimo wszystko miałam wrażenie wtórności, a jednocześnie - paradoksalnie - czegoś mi zabrakło. Mam wrażenie, że autor po prostu przesadził w kierowaniu uwagi na którąś stronę. Gdy coś nam się tak jawnie sugeruje, wiadomo przecież, że będzie zupełnie inaczej. O to chodzi w kryminałach, prawda? O mylenie tropów? Tutaj zmylone są tak zmyślnie i tak mocno, że... stało się to podejrzane. Cóż, może pora na odetchnięcie od thrillerów?


Istota [Arno Strobel]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

Komentarze